Jakby ją przywołał myślami, pojawiła się na monitorze pokazującym jadalnię. I tak, zgadza się, znowu to poczuł. Pokręcił głową z rozbawieniem, patrząc, jak Amy idzie, niosąc tacę. Kiedy przypomniał sobie posiłek, który opisała, niecierpliwie zaburczało mu w brzuchu.

A potem zmrużył oczy, gdy zdał sobie sprawę, że Amy nie kuleje. Wcale.

Cyniczny Byron powrócił do życia. Niech to cholera. Tyle jeśli idzie o uczciwość i otwartość. Podniecenie natychmiast znikło. Zamiast niego pojawił się gniew, gdy patrzył, jak Amy przechodzi z monitora na monitor, idąc przez ciemny dom. Błyskawica rozbłysła za drzwiami wychodzącymi na galerię, zniekształcając rysy Amy stroboskopowym światłem. Łoskot gromu sprawił, że dziewczyna aż podskoczyła.

Kiedy doszła do biura na dole, zajrzała ostrożnie, jakby się spodziewała, że wyskoczy na nią jakiś potwór. Weszła z wahaniem i udało jej się zapalić światło łokciem. Był tak zamyślony, że zapomniał zostawić jej włączone światło.

Stojąca lampa w rogu zapłonęła, ale pozostawiła znaczą część pokoju w cieniu. Amy podeszła do windy kuchennej i ustawiła tacę. A przynajmniej tak przypuszczał. Kamera nie obejmowała tej części pokoju.

Czekał, aż Amy wyśle tacę na górę i wyjdzie.

Pojawiła się znowu w zasięgu kamery, nie uruchomiwszy windy. Stała tylko i się rozglądała.

– Amy, daj spokój – szepnęła w nim jakaś część, która nadal nie traciła nadziei. – Nie rób tego.

Ogarnęła go furia, gdy Amy podeszła prosto do stołu i zaczęła grzebać między książkami i planami. Podbiegł do biurka i uderzeniem dłoni włączył interkom. W pośpiechu włączył wszystkie głośniki w forcie i ryknął:

– Co robisz?!

Amy krzyknęła, gdy dudniący głos rozległ się echem w fortecy. Obróciła się gwałtownie i wpadła na stół za sobą. Nikogo tam nie było. Po eksplozji dźwięku w forcie zapadła cisza, tylko na dziedzińcu małpy i ptaki skrzeczały przerażone.

Zamarła, trzymając się stołu jak ostatniej deski ratunku, a serce mało nie wyskoczyło jej z piersi.

Głos rozległ się znowu, tym razem ciszej, ale był pełen złości:

– Zapytałem, co pani robi.

– ]a-ja-ja… – Wciągnęła powietrze. – Gdzie pan jest?

– Patrzę na panią na monitorze. A teraz proszę mówić, co pani do cholery robi?

Rozejrzała się nerwowo wokół i dostrzegła obiektyw kamery w niszy nad drzwiami prowadzącymi do wieży i intercom tuż obok samych drzwi. To trochę ją uspokoiło – zdała sobie sprawę, że w pokoju razem z nią nie czai się żaden niewidzialny duch.

– Szukałam kawałka papieru.

– Nie ma pani papieru w kuchni?

– Mam, ale… – Przełknęła gulę w gardle.

Spodziewała się, że też będzie Francuzem, jak Lance, ale mówił jak Amerykanin.

– Wpadłam na to dopiero tutaj.

– Na co?

– Żeby panu podziękować. Za ubranie. – Zacisnęła dłonie na koszuli i podniosła ją ku niemu. – Chciałam napisać do pana liścik z podziękowaniem.

– Lance Beaufort zapewne nie życzy sobie, aby grzebała pani w jego rzeczach, tak samo jak ja nie życzyłbym sobie, aby grzebała pani w moich.

– Nie grzebałam. W każdym razie nie zamierzałam. Przepraszam.

– Proszę mi wybaczyć, jeśli w to nie uwierzę, ale już wiem, że pani kłamie.

– Co? – Wytrzeszczyła oczy.

Nikt wcześniej nie nazwał jej kłamczucha.

– Pani kolano wyleczyło się w cudowny sposób.

– Och.

Poczucie winy malowało się na jej twarzy.

– Więc z jakiego powodu nie chciała pani przywieźć dziś swoich rzeczy? Co pani ukrywa?

– Nic!

– Panno Baker, ma pani dwie sekundy, aby przedstawić wiarygodny powód, dla którego nie chciała pani, aby Lance Beaufort zobaczył, gdzie pani mieszkała. W przeciwnym wypadku natychmiast panią zwolnię.

– Och, nie, proszę!

– Jeden.

– Nie mam żadnych rzeczy! – wypaliła.

– Słucham?

Łzy zamgliły jej wzrok.

– Nie mam żadnych rzeczy i nigdzie się nie zatrzymałam. Proszę mnie nie zwalniać. Ta praca to moja jedyna nadzieja.

– Myślę, że lepiej, aby się pani wytłumaczyła.

– Zostawili mnie. – Gdy się przyznała, popłynęły kolejne łzy i pogłębił się strach. – Podróżowałam statkiem wycieczkowym. Odpłynęli beze mnie. Nie mam nic oprócz rzeczy, które przyniosłam ze sobą, gdy tu dziś przyszłam.

Po tych pierwszych słowach dopowiedziała resztę tej zagmatwanej i upokarzającej historii.

Stojąc w wieży, Byron patrzył, jak Amy płacze. Opowiadała mu o podróży, która stanowiła część zakładu z przyjaciółkami; o tym, jak ją wylano z pracy, jak nie może wrócić wcześniej do domu, bo wtedy by przegrała zakład. Jeśli grała, to zasługiwała na Oscara. Nawet Gillian nie potrafiła być tak przekonująca, a znakomicie płakała na komendę. Jednak słabością Gillian było to, że płakała zbyt ładnie. Nie mogła znieść, że wyglądałaby niedoskonale, więc nauczyła się szlochać bez zaczerwienionych oczu i nosa.

Amy daleko było do tej mistrzowskiej sztuczki. Była całkiem w rozsypce, pociągała głośno nosem i ocierała policzki grzbietem dłoni, jak dziecko, któremu świat się zawalił. Kiedy patrzył na nią, poczuł, że kolejne od dawna martwe nerwy powracają do życia. Zaczął się nienawidzić za to, że doprowadził ją do łez.

– Proszę, niech mnie pan nie zwalnia. -Jej oczy przybrały błagalny wyraz. – Naprawdę potrzebuję tej pracy. Tylko dzięki niej mogę wykonać swoje zadanie.

Zamknął oczy i zwalczył silne aż do bólu pragnienie, żeby zbiec na dół i ją objąć. Dlaczego uczucia musiały tak ranić? Nie tylko jego, ale najwyraźniej wszystkich. I dlaczego wiedząc to, ludzie decydowali się jednak czuć?

Bo w przeciwnym razie, pomyślał, człowiek szedł przez życie jako pusta skorupa.

– Chyba nie rozumiem tego zakładu – powiedział. – Dlaczego nie może pani wcześniej wrócić do domu?


– Bo Jane Redding nazwała mnie tchórzem w swojej książce Jak wieść idealne życie.

– Jane Redding? Ta prezenterka z porannego programu?

– Tak. – Wzięła urywany oddech i nieco się uspokoiła. – Mieszkałyśmy w jednym pokoju w college'u. Moje przyjaciółki, Maddy i Christine, mieszkały razem z nami. Kiedy skończyłyśmy studia, Jane wyprowadziła się do Nowego Jorku i straciłyśmy kontakt, ale nasza trójka trzymała się razem. Kiedy więc usłyszałyśmy, że Jane podpisuje swoją książkę w Austin, postanowiłyśmy pójść. Zdziwiłam się w pierwszej chwili, gdy zobaczyłam, że Jane na nasz widok zrobiła niepewną minę. To nie rzucało się w oczy, raczej wyczułam, że coś jest nie tak. – Zmarszczyła brwi w nagłym gniewie. – Potem szybko zorientowałam się, o co chodziło. Wykorzystała nas, całą naszą trójkę, w swojej książce!

– Myślałem, że ludziom zwykle pochlebia to, że umieszczono ich w książce, nawet jeśli zdołają się rozpoznać.

– Ale ona nas wykorzystała jako przykłady kobiet, które pozwoliły, aby lęki powstrzymały je przed realizacją marzeń. Tak się składa, że pomyliła się co do lęków Maddy, myślę, że co do mojego też.

– A jej zdaniem czego się pani boi?

– Ryzyka. – Skrzywiła się. -Według Jane tak bardzo boję się spróbować czegoś nowego i przegrać, że wolę trzymać się bezpiecznej rutyny, niż podjąć ryzyko, które mogłoby mi dać bardziej satysfakcjonujące życie. I chociaż do pewnego stopnia to prawda, kompletnie nie dostrzegła mojego największego lęku.

– To znaczy? – Zobaczył, że się waha. – Proszę, chciałbym wiedzieć.

Właściwie to musiał wiedzieć nie tylko, czego się bała, ale jak z tym walczyła.

Przechyliła głowę, jakby wyczula napięcie w jego głosie. Coś przepłynęło między nimi, co pokonało kamienne ściany i zamknięte drzwi, które ich oddzielały. Amy rozumiała, że pyta nie tylko z czystej ciekawości.

– Podróżowanie – odparła w końcu. – Jane wie, że zawsze chciałam podróżować, więc kiedy po college'u wróciłam do domu, myślała, że to dlatego, że bałam się żyć na własny rachunek. Zgadza się, to mnie trochę przeraża, ale nie na tyle, abym zaczęła się bać wychodzić z domu, jak to się w końcu stało.

– Tak?

– Niestety. – Zaczerwieniła się. – Boję się, że stanie się coś złego, gdy wyjdę. Za każdym razem, gdy się gubię, a zdarza mi się to często, strach rośnie tysiąckrotnie. Więc oto jestem. – Uniosła ramiona i uśmiechnęła się, szydząc z samej siebie. – Zgubiłam się na Karaibach w połowie dwutygodniowych wakacji. Wszystko we mnie każe mi wracać natychmiast do domu, tydzień wcześniej, ale muszę zostać dłużej, żeby udowodnić, że potrafię. Nie stać mnie na tydzień w hotelu na St. Barts, więc odpowiedziałam na pana ogłoszenie.

– Dlaczego nie powiedziała pani tego od razu Lance'owi?

– Bo to takie żenujące. I… – Zagryzła usta.

– I?

– Denerwuję się przy nim! – wypaliła. – Ledwo jestem w stanie zebrać myśli w jego obecności.

– Dlaczego?

– Zawsze denerwuję się w towarzystwie atrakcyjnych mężczyzn. A on jest więcej niż atrakcyjny. Dobry Boże, jest olśniewający!

Oczy zrobiły jej się tak wielkie, że zaśmiał się i z wyrazu jej twarzy, i ze słów. Poza tym to stwierdzenie nie sprawiło mu specjalnej przyjemności. To, jak wyglądał, to zasługa genów i wychowania w świecie, który go nauczył, jak najlepiej wykorzystać to, co dała mu natura. Ale jeśli przeraził ją niezbyt schludny Beaufort, to jak zareagowałaby, gdyby spotkała się twarzą w twarz z prawdziwym Byronem?

Uczył się, jak być zabójczo atrakcyjnym i onieśmielającym jak diabli od prawdziwej mistrzyni: swojej matki.

Amy zgarbiła się.

– Przepraszam, że nie byłam szczera z Lance'em. Naprawdę, przy atrakcyjnych mężczyznach język mi się plącze. Zawsze zachowuję się tak głupio i beznadziejnie.

– To zrozumiałe.

– Wiem. Jestem tak cholernie gruba!

– Nie to miałem na myśli.

Zezłościł się na siebie za to, że źle zrozumiała jego słowa.