– Jej serce się poddało. – Głęboki wdech pomógł Amy wziąć się w garść. – Paraliż bardzo obciąża ciało. Mama i dziadkowie wiedzieli, że nie będzie długo żyła, ale nigdy do mnie nie dotarło, że ją stracę. Nami wszystkimi bardzo mocno to wstrząsnęło. Rozpacz Meme… – Pokręciła głową. – Przeszła wszelkie pojęcie. Utrata dziecka to najstraszniejsza rzecz, jaka może spotkać kobietę.

– Nie mogę sobie wyobrazić takiego bólu. Tak mi przykro. – Jego słowa wydawały się za słabe, ale co innego mógł powiedzieć?

– Papa też był załamany – ciągnęła. – Oboje zamknęli się w sobie. Pracował całymi godzinami w ogrodzie, ale było już inaczej. Zniknęła radość. Pracowałam razem z nim, próbując go rozweselić. Chyba trochę pomagało. Byliśmy ze sobą naprawdę blisko.

– Jaki był?

Z uśmiechem zapatrzyła się w przestrzeń.

– Wysoki, z nogami jak bocian. Zawsze wydawał się zdumiony tym, że zdobył tak śliczną żonę jak Meme. Dziękował Bogu, że jego dwoje dzieci, moja mama i wujek, wdały się w nią, a nie w niego. Ale Meme go uwielbiała. Jak my wszyscy. Zawsze mówił, że jestem jak kwiatuszek okry. – Zaśmiała się do tego wspomnienia. – Takie mi nadał przezwisko. Okra.

– Okra? – Byron zmarszczył brwi. -Jak warzywo?

– Aha – zaśmiała się. – Uważał, że istnieją dwa rodzaje ludzi. Tacy na pokaz, którzy stanowią ucztę dla oczu, i tacy, co są ucztą dla brzucha. Uważał, że okra jest najlepsza, bo to warzywo, ale pięknie kwitnie. Jak wiesz, pochodzi z rodziny hibiskusów i ma wielkie kwiaty, które wyglądają jak słońce o poranku.

– Nie, nie wiedziałem.

Jej uśmiech pobladł i westchnęła.

– W każdym razie, gdy dziadek radził sobie z żałobą, pracując w ogrodzie, Meme podupadła na zdrowiu. Chorowała przez cały czas. Ogarnęła ją obsesja, że mnie też straci. Czasem i mnie to przerażało, bo wiedziałam, że jeśli cokolwiek mi się stanie, Meme tego nie przeżyje. Więc trzymałam się naprawdę blisko domu, opiekowałam się Meme i pomagałam dziadkowi w ogrodzie. Wtedy zaczęłam tyć i teraz już wiem, że często jadłam ze złości.

– Dlaczego ze złości?

Westchnęła.

– Nie chcę być nielojalna, ale naprawdę męczyło mnie, że Meme narzekała z powodu każdego najmniejszego bólu. Moja matka żyła jedenaście lat sparaliżowana od szyi w dół i nigdy się nie skarżyła. Nigdy. – Amy dźgnęła rybę na talerzu. – A Meme praktycznie mdlała na sofie, bo głowa ją bolała. „Och, kochanie, na pewno mam raka mózgu. Muszę jechać do szpitala". Oczywiście nic jej nie było. Połowa jej schorzeń była urojona. Nie wszystkie, ale dość, żeby mnie doprowadzić do szału. – Teraz zaatakowała sałatę. – Tyle razy chciałam powiedzieć jej coś do słuchu na ten temat.

– Powiedziałaś?

– Nie. – Westchnęła ciężko. – Nie chciałam marudzić jak ona, więc przełykałam słowa. I przy okazji całe mnóstwo jedzenia. Jadłam, jadłam i jadłam, jakby przeżuwanie i połykanie mogło sprawić, że złość mi przejdzie. Ale nie przeszła. Tylko się roztyłam. Nim poszłam do college'u, desperacko szukałam drogi ucieczki.

– Nie winię cię. Jednak istnieje różnica między protestem a marudzeniem. Powinnaś była coś jej powiedzieć raz czy dwa.

– Mówisz jak moje przyjaciółki.

Zerknęła z zamyśleniem w stronę kamery.

– Co się stało z twoim dziadkiem? – zapytał, żeby rozmowa nie zeszła na niego. – Rozumiem, że już nie żyje.

– Niestety. -Westchnęła. -Jego strata była niemal tak samo trudna jak śmierć mamy. Praktycznie rzecz biorąc, był moim ojcem. Jedynym, jakiego miałam. Zmarł, gdy wyjechałam do college'u, więc i przy tej śmierci nie było mnie w domu. Co gorsza, niewiele wtedy brakowało, a uciekłabym z domu na dobre. I chyba czułam się winna, bo uważałam swoje odejście właśnie za ucieczkę.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Skończył kolację i usiadł z kieliszkiem wina. Myślał, że mógłby jej słuchać całą noc.

– College był naprawdę wspaniały – powiedziała, nadal jedząc. -Głównie dlatego, że miałam sporo szczęścia na pierwszym roku i wylądowałam w akademiku razem z Jane, Maddy i Christine. Z dala od domu zaczęłam gwałtownie chudnąć. Nawet czasem chodziłam na randki. – Skrzywiła się, jakby to ostatnie było wyjątkowo niesmaczne. – Jeśli idzie o randki, byłam chodzącą katastrofą, ale odkryłam, że jestem w czymś dobra. Dobrze radziłam sobie z dziećmi. To jedna z największych ironii mego życia. Nie umiałam się znaleźć wśród dzieci, gdy sama byłam jednym z nich, a teraz naprawdę dobrze sobie z nimi radzę. Pracowałam w centrum opieki dziennej przez cały college. Dla wielu ludzi to koszmar, ale ja naprawdę dobrze się bawiłam. Opowiadałam dzieciom historie, które wymyślałyśmy z mamą.

Nie ma nic wspanialszego niż twarz dziecka, kiedy je wciągnie opowiadana przez ciebie bajka.

– Spisałaś je kiedyś? Nie licząc czasu, gdy miałaś dziesięć lat.

– Kilka, ale tylko dla własnej przyjemności. – Machnęła na to ręką, jakby to nie było nic wielkiego. – W każdym razie gdy zbliżał się koniec szkoły, rozmawiałyśmy z przyjaciółkami o tym, co chcemy zrobić w życiu. Pamiętam, że to było, jeszcze zanim uznałam, że podróż równa się śmierci. Dwie rzeczy, których najbardziej pragnęłam, to zobaczyć świat i mieć dzieci. Ponieważ nie mam orientacji w terenie, uznałam, że najlepiej byłoby poślubić mężczyznę, który wiedziałby, gdzie jest północ, a gdzie południe, żebyśmy mogli podróżować, gdy nie będziemy zajmować się dziećmi. Znalezienie męża było jedyną częścią planu, która mnie przerażała, bo na randkach czuję się potwornie niezręcznie. Jednak nie traciłam nadziei. Jane z kolei miała największe ambicje. Wyjeżdżała do Nowego Jorku, bo chciała zrobić karierę w telewizji i to za wszelką cenę. Christine wybierała się na medycynę, idąc w ślady ojca, a Maddy miała nadzieję zacząć wystawiać w galerii swoje prace. Ponieważ Maddy i Christine były ze sobą tak blisko, postanowiły wynająć mieszkanie w pobliżu kampusu. Było mi bardzo miło, gdy zaprosiły mnie do siebie. – Jej oczy rozświetliły się. – Zgodziłam się rzecz jasna i żeby to uczcić… – Urwała nagie, zagryzając usta, a w jej oczach pojawiły się szelmowskie iskierki.

– Co takiego? – zapytał, pochłonięty jej opowieścią.

– Nie wierzę, że ci to mówię. Przycisnęła dłonie do płonących policzków.

– No co?

– Zrobiłam sobie tatuaż!

– Co takiego? – Ten pomysł całkowicie go zaskoczył. – Masz tatuaż?

– Tak. – Zachichotała. – Christine pojechała ze mną do salonu głównie jako wsparcie i żebym nie zabłądziła, ale koniec końców też zrobiła sobie tatuaż. Małą diablicę na pośladku.

– A ty co sobie wytatuowałaś?

– Motylka. – Wyszczerzyła zęby. – Uznałam, że to dobry symbol wyrwania się z domu dziadków. Zamierzałam tam wrócić, nim Christine i Maddy zaproponowały mi zamieszkanie z nimi.

– Gdzie go masz?

– Nie powiem. – Wyglądała na oburzoną.

– Nie daj się prosić, Amy. Nie możesz tak trzymać mnie w napięciu.

– No dobrze – odparła sztywno, poprawiając serwetkę na kolanach. – Powiem więc tylko, że mamy z Christine bliźniacze tatuaże, w pewnym sensie.

Amy Baker ma tatuaż na pupie? Ten obraz wypełnił jego umysł. I podniecił go.

– Niestety – zmarszczyła brwi – zbyt szybko ucieszyłam się, że udało mi się uciec. Papa umarł na zawał serca kilka dni przed rozdaniem dyplomów i Meme się załamała. Wujek błagał mnie, żebym wróciła do domu „na jakiś czas". Wszyscy tak bardzo martwiliśmy się o Meme. Zrezygnowałam więc ze swoich planów. Początkowo nie żałowałam, bo żałoba była tak wielka, że wolałam być w domu. Ale w miarę jak upływały lata, gniew powracał i zamienił się w urazę. Aż wstyd mi się do tego przyznać.

– Może masz prawo do urazy.

– Nie. – Westchnęła jak wycieńczona fizycznie. – Nie wszystkie schorzenia Meme to teatr. Niektóre są prawdziwe. Jej artretyzm na przykład. Tak się rozwinął, że babcia potrzebuje w domu pomocy. Po pierwszych dwóch latach rozmawialiśmy z wujem na temat wynajęcia pielęgniarki, żebym mogła się wyprowadzić, ale za każdym razem, gdy zaczynaliśmy ten temat, zdrowie Meme pogarszało się i nie potrafiłam odejść. Zaczęłam się martwić, co by się stało, gdybym mnie tam nie było. Zrobiło się tak źle, że zaczynałam panikować nawet przy wyjściu do sklepu spożywczego. A potem pewnego dnia, jakieś dwa lata temu, zdałam sobie sprawę, co robię. Pozwoliłam, aby strach zamienił mnie w więźnia we własnym domu. Zapłaciłam za to wysoką cenę, porzucając wszystko, o czym kiedyś marzyłam. Nie było podróży, nie było dzieci. Ani męża. Kierowałam firmą, „Podróżującymi Nianiami", ale to nędzny substytut. I tak się roztyłam, że miałam małe szanse zainteresować jakiegokolwiek mężczyznę. Przybrałam na wadze między innymi z powodu złości i codziennych zmartwień. Poza tym Meme wywoływała u mnie napady obżarstwa. Zawsze powtarza, że gdybym trochę schudła, złapałabym sobie miłego faceta. Ale wcale tego nie chce. Mąż nie zgodziłby się zamieszkać w domu Meme, żebym mogła dalej się nią opiekować.

– Więc dlaczego tak mówi?

– Nie wiem. – Amy potarła brzuch, jakby ją rozbolał. -Jej zachowanie nie ma sensu. To jak z tymi ciasteczkami. „Amy, kochanie, musisz schudnąć. Masz ciasteczko". Im bardziej czepia się z powodu nadwagi, tym więcej jem.

– Myślisz, że wie o tym?

– Co? – Zmarszczyła brwi. – Nie, oczywiście, że nie. To byłoby straszne. Znaczyłoby, że specjalnie mnie tuczyła.

– Może tuczyła. – W zamyśleniu pociągnął łyk wina. Narastał w nim gniew z powodu jej krzywd. – W ten sposób powstrzymała cię przed odejściem. I zaczęła to, gdy byłaś naprawdę mała. Jakby od samego początku bała się, że spotkasz mężczyznę, zajdziesz w ciążę, będziesz miała wypadek i umrzesz młodo jak twoja matka.

– O mój Boże. – Wyprostowała się w krześle. Różne uczucia malowały się na jej twarzy, gdy przetrawiała tę myśl, a potem ją odrzuciła. – Nie. Nie mogę w to uwierzyć. To straszne. Nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego świadomie.