Zadziwił się, widząc, ile dokonała ekipa ogrodników. Stojąc na dziedzińcu, widział większość parteru z dziesiątkami drzwi prowadzących do dawnych składzików, stajni i więzienia u podstaw wieży. Przypomniał sobie, jak Amy powiedziała, że to miejsce doskonale nadaje się na przyjęcia.

Miała rację. Gdyby wykończył wszystkie trzy kondygnacje, fort pomieściłby mnóstwo gości. Gdyby już wyszedł z ukrycia, mógłby zapraszać ludzi, których naprawdę lubił, aby zatrzymali się na jakiś czas. Nie na imprezy w stylu tych wystawnych, otwartych dla wszystkich, jakie urządzał w domu na Hollywood Hills, ale na cichsze, bardziej swobodne kolacje i rozmowy nad basenem w ciągu dnia. Wyobraził sobie Amy, jak gotuje i siedzi u jego boku, gdy zabawiają gości.

Gwałtownie zatrzymał się, słysząc własne myśli. Co on do cholery robił? Planował przyszłość – tak skrajnie różną od przeszłości -z Amy w roli głównej. Nie mając żadnego pomysłu, jak jej powie, kim jest. Ani jak Amy zareaguje na fakt, że ją okłamał. Że nie jest tym, za kogo go brała. Nawet gdyby zamienił St. Barts w nowy dom i tak regularnie musiałby wracać do Hollywood. Jego życie wiązało się z plejadą gwiazd i paparazzimi depczącymi mu po piętach. Gdyby Byron Parks poślubił Amy Baker, pisemka zjadłyby ją żywcem.

Poślubił?! Skąd się wzięło to słowo?

Oszalał? Nie był jej wart. Poza tym jedyna rzecz, jakiej rodzice nauczyli go na temat małżeństwa, to żeby zatrudnić dobrego adwokata od rozwodów. I że małżeństwo zawiera się dla zabawy. Jego osiemdziesięciosześcioletni ojciec był właśnie z żoną numer pięć i -na miłość boską! – miał z nią raczkującego malucha. Jego matka właśnie rzuciła męża numer trzy, który w jakiś mglisty sposób, którego Byron nigdy nie ogarnął, był spokrewniony z królewską rodziną Saudich. Byron nie miał nawet czasu, żeby się zorientować w tych arabskich powiązaniach.

Miał przyrodnie rodzeństwo – różnica wieku wynosiła dwadzieścia pięć lat, jeśli chodzi o starsze, i trzydzieści trzy, gdy chodzi o młodsze od niego. Jedyna osoba, z którą utrzymywał kontakty, to Mia, córka ojca z żoną numer dwa. O, tak, w Boże Narodzenia w domu Parksa w Beverly Hills zawsze świetnie się bawili. Amy doskonale by tam pasowała i czułaby się jak w domu. Parsknął w głos na tę myśl.

– Lance?

Podniósł wzrok i zobaczył Amy stojącą na galerii przed kuchnią. Machała do niego. Poranne słońce lśniło w jej długich, opadających falą włosach. Dobry Boże, po prostu dech mu zaparło na jej widok.

– Dzień dobry – powiedziała z wesołym uśmiechem. – Jedziesz dziś po coś do miasta?

Jego ogłupiały umysł potrzebował chwili, żeby pojąć pytanie.

– Mogę. Potrzebujesz czegoś?

– Tylko kilku rzeczy ze sklepu, o ile nie masz nic przeciwko.

Upomniał się, że ma mówić jak Beaufort – z każdym dniem przychodziło mu to z coraz większym trudem. Tego ranka wyjątkowo miał ochotę skończyć z udawaniem i po prostu rozmawiać z nią w naturalny sposób.

– Z ogromną przyjemnością.

– Świetnie. – Rozpromieniła się. – Przygotuję listę. Możesz ją zabrać przed wyjściem.

Zerknął na zegarek i postanowił jechać od razu. Musiał wrócić, nim Amy przygotuje lunch. Jego obecność w postaci Beauforta to jedyna rzecz, która powstrzymywała ją od rozmów z Gasparem.

Gdyby zagadnęła go, w czasie jego nieobecności, i nie otrzymała żadnej odpowiedzi, Bóg jeden wie, co by sobie pomyślała.

Wziął listę – dzięki temu nie musiał już przebywać z Amy pod jednym dachem i ukrywać, że w środku po prostu wariuje – i pojechał do miasta, zastanawiając się nad tysiącem pytań.

Musiał istnieć jakiś sposób, żeby sprawdzić wodę, nim skoczy w nią na główkę – czyli ujawni, kim jest. Potrzebował jakiejś wskazówki, jak Amy zareaguje.

Odpowiedź, jak na ironię, pojawiła się w jednym z najmniej lubianych przez niego miejsc na świecie: w kolejce do kasy w sklepie spożywczym.

Na stojaku obok znajdowało się jeszcze kilka egzemplarzy „Globe" z zeszłego tygodnia z jego zdjęciem na okładce i informacją, że widziano go w Paryżu. Idealnie. Ziarniste zdjęcie ukazywało tylko część jego twarzy, więc – pomimo paranoi, jaka go ogarnęła w dniu, gdy zjawiła się Amy – nie sądził, aby mogła spojrzeć na zdjęcie, potem na niego i dostrzec zbyt wiele podobieństw. Ale pisemko pozwoli mu zacząć rozmowę na temat tego, co ją czeka, gdyby się zaangażowała.

Wrzucił pisemko do koszyka i ruszył z powrotem do fortu.


Amy podskoczyła, gdy usłyszała, że Lance wchodzi tylnym korytarzem od strony wiaty dla samochodu. Gorąco zalało jej policzki, gdy wchodził tak, jak wyobrażała siebie, że mógłby wejść Guy. Sama nie wierzyła w to, jaka odważna była tego ranka w rozmowie z nim. Myśląc o wieczorze, chciała tylko, żeby mieli już za sobą chwilę, kiedy pozwoli jej zobaczyć swoją twarz. Co będzie potem…? Możliwe odpowiedzi sprawiały, że walczyła na przemian z figlarnymi uśmieszkami i napadami nerwowych dreszczy.

– Szybko się uwinąłeś – powiedziała, kiedy Lance wszedł do kuchni.

– Nie chciałem przegapić lunchu.

Był opalony, potargany przez wiatr i seksowny jak zawsze. Zdała sobie sprawę, że ostatnio przestała zauważać, jaki jest śliczny. A przynajmniej przestała tak bardzo peszyć się z tego powodu. Może znamiona i deformacje to nie jedyne rzeczy, do widoku których ludzie z czasem się przyzwyczajają. Postawił torby na blacie.

– Jest wszystko, o co prosiłaś.

– Mieli mango, które wyglądały na dojrzałe?

– A co powiesz na te?

Pokazał jej owoce o rubinowobursztynowej skórce.

Wzięła je i pomacała, czy są miękkie.

– Akurat.

– I kupiłem też to. – Sięgnął do torby i wyjął czasopismo. -Zauważyłem, że zainteresowałaś się nim pierwszego dnia, więc pomyślałem, że ci kupię.

– Oj, tylko zerknęłam.

Zaśmiała się i poszła umyć mango w zlewie. Zaciekawiło ją, dlaczego mężczyzna taki jak Lance czyta plotkarskie pisemko.

– Nigdy tego nie czytam – powiedziała.

– Nie?

– Nie.

Obierała owoc, zerkając przez okno w stronę wieży. Czy Guy zbierze się na odwagę i pokaże się jej? A jeśli tak, co wydarzy się między nimi? Znowu wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Dlaczego?

– Hmmm? – Zerknęła przez ramię i zobaczyła, że Lance nadal stoi przy blacie dziwnie spięty.

– Tabloidy. – Skinął głową na czasopismo obok toreb z zakupami. – Dlaczego ich nie czytasz.

Wzruszyła ramionami. Kroiła śliski, pomarańczowy owoc i wrzucała kawałki do miski.

– Nigdy nie interesowałam się aż tak bardzo życiem gwiazd. Może to dziwne, bo poznałam kilka takich osób, pracując w „Podróżujących Nianiach". Chociaż sławy, które zdecydowały się mieszkać w Austin, pewnie trochę się różnią od tych, które żyją w Hollywood.

– Dlaczego tak mówisz?

– W Austin żyjemy spokojnie, nawet jeśli zaczyna się mówić o tym mieście jak o „nowym Hollywood". Zawsze mieszkało u nas mnóstwo muzyków, ale i tak to nie jest L.A. Tamtejsze gwiazdy to już dla mnie przesada. Ekstrawagancki styl życia, obsesja na punkcie pieniędzy i urody, skandaliczne zachowanie. To czasem zabawne, ale głównie niepokojące.

– Niepokojące?

– Romanse. Nadmierne pobłażanie sobie. – Oblizała słodki, klejący sos z palców, nim opłukała ręce. – Z drugiej strony źle się czuję, naruszając prywatność tych ludzi. Zwłaszcza po tym, jak poznałam kilka gwiazd. Jak ludzie znoszą bycie fotografowanym za każdym razem, gdy gdzieś się pojawią? – Zaniosła miskę z mango na blat i położyła na wierzchu kawałki zielonej sałaty z krewetkami panierowanymi w kokosie. – Jeśli jest coś, czego nie cierpię bardziej od kupowania ubrań, to są to zdjęcia. Oczywiście nie wyglądam jak gwiazda filmowa, może wtedy czułabym się inaczej przed obiektywem.

– Oui. Wiele z nich, to znaczy gwiazd filmowych, zabiega o zainteresowanie prasy. Bycie w centrum publicznej uwagi służy ich karierze.

– Dla mnie to byłoby jak życie w jedynym z tych koszmarów, które często się ludziom śnią. No wiesz, kiedy zdajesz sobie sprawę, że jesteś nago w miejscu publicznym. Tyle że bez nadziei na przebudzenie. Absolutnie przerażające. – Wzruszyła ramionami.

Lance zagapił się na nią z miną, która nic nie wyrażała. Potem znowu spojrzał na pismo.

– Nie wszyscy o to zabiegają. Na pewno istnieje jakiś sposób, żeby się ukryć, jeśli się tego chce.

– O, tak, jak on. – Śmiejąc się, pochyliła się ku Lance'owi, żeby zerknąć na okładkę pisma. Widniało na niej zdjęcie Byrona Parksa, Midasa kina, który próbował zasłonić się przed obiektywem. – Świetnie mu wychodzi ucieczka przed prasą, nie?

– W gruncie rzeczy naprawdę dobrze sobie radzi. To jego jedyne zdjęcie, jakie widziałem od dłuższego czasu.

– Tylko dlatego, że ukrył się przed paparazzimi.

Wyjęła z torby zielone cebule i pęczek kolendry i zaczęła przygotowywać sos vinaigrette z mango i limonką.

– Kilka miesięcy temu nie mogłam wejść do sklepu, żeby nie zobaczyć kolejnego jego zdjęcia z tą nową, popularną gwiazdką, Gillian Moore. Ale przyznaję, że mi go żal. Te wszystkie potworne fotografie, jak go spoliczkowała. To musiało być żenujące. Ale podejrzewam, że po części pewnie sobie zasłużył.

– Dlaczego tak uważasz?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Może dlatego, że ona wydawała się taka słodka, we wszystkich wywiadach w telewizji.

– W prywatnym życiu może być całkiem inna – mówił z coraz bardziej ponurym wyrazem twarzy.

– Może rzeczywiście. – Dolała oliwy do sosu. – Ale jest coś, co mnie w nim niepokoiło.

– To znaczy?

– Cechuje go ekstrawagancki styl życia, o którym wspomniałam, jest synem jednego z najbogatszych i wpływowych ludzi w Hollywood. Jest przystojny. Bogaty. Lata po całym świecie, spotyka się z pięknymi kobietami, przyjaźni z gwiazdami, bywa na bajecznych przyjęciach, ale nie wygląda na to, żeby to doceniał. – Spróbowała przybrania, zauważyła, że jest mdłe, i dodała trochę kolendry. – Więc kiedy ktoś tak szczęśliwy i świeży jak Gillian Moore zaczął się wieszać na jego ramieniu, pomyślałam: „Kochanie, prosisz się o ból".